wtorek, maja 19, 2009

Straty taty


No cóż, straciłam bezpowrotnie ponad dwie godziny życia - za to w jakich okolicznościach! Wśród obrazów, muzeów, kaplic i tajemniczych znaków...
Nie da się ukryć, że dobre książki, a przynajmniej niezłe, niekoniecznie pozwalają się dobrze sfilmować. Co z tego, że kwiat aktorstwa, że muzyka anielska, że fabuła dobra, że wnętrza cudowne, jeśli clou znika w obrazach, bo da się oddać tylko w słowie - i to słowie pisanym.
Tak, "Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna czytał się bardzo potoczyście, zgrabnie i wciągająco opisane wydarzenia splatały się w rozważaniami nieco bardziej intelektualnymi... A film wygląda, jakby ktoś próbował ułożyć cały obrazek z niekompletnego zestawu puzzli.
Nie wiem, czy zaryzykuję "Anioły i demony". Nawet pomimo Toma Hanksa, który zaskakująco świetnie sprawdził się w roli profesora Langdona. I który ma na pieńku z Watykanem (jakie to urocze i przydatne marketingowo).

Brak komentarzy: