Bo tak.
Bo o 21:45 pada "Zatańcys ze mną, mamusiu?" i człowiek chce tańczyć, choć przez dotychczasowe 36 lat nie uznawał takiej rozrywki.
Bo "Kocham ciebie" z ust dziecka brzmi zupełnie inaczej, niż wypowiadane przez dowolnego mężczyznę świata.
Bo zachustowane małe ciałko działa na duszę i serce lepiej, niż najlepsza psychoterapia.
Bo człowiek wstaje rano z poczuciem misji: nakarmić, wziąć na spacer, przytulić, zbudować z klocków stację kolejową - i to jest misja ważniejsza niż lot na Marsa.
I wcale nie szkodzi, że niewyspanie, że zmęczenie, że nerwy, że smutki. To mija. Wspominamy i tak najmilsze chwile.
A kiedy człowiek trzęsie się i za wszelką cenę nie chce wybuchnąć, to sukces w tej dziedzinie jest większy, niż Oscar z medalem olimpijskim razem wzięte.
Albo kiedy dzieci w nocy gorączkowały, a człowiek w dzień i tak działa jak zwykle.
Albo kiedy trzeba pomóc małej kupce sprzecznych emocji zebrać się do kupy i to się udaje, człowiek się cieszy bardziej, niż mając doktorat z psychologii.
I jeszcze to zdziwienie, że ktoś człowiekowi tak ufa, tak kocha, tak wierzy. I poczucie zobowiązania - żeby nie zawieść - tej miłości, tej wiary, tego zaufania.
Pewnie, to nie jest taniec po płatkach róż. I co z tego?
2 komentarze:
podziwiam wszystkie moje dzieciate koleżanki. może to "naturalne". ja nie wierzę w takie "naturalne" bo z dziećmi mam jak z kotami: się brzydzę, stąd mój wielki podziw dla każdej matki (-: ja bym pewnie zamordowała po 2 nocy z kolką... zapewne każdego, kto by się akuratnie nawinął ;-)
Nie martw się, biologia o to sama dba żeby dać radę :)
Prześlij komentarz