Niektórzy zapewne wiedzą, że niżej podpisana (albo i nie) Trus przeniosła się paręnaście lat temu z Dużego Miasta na wschodzie do Miasteczka w Galicji (która w sumie całkiem wschodnia jest takoż). Przeniosła się po tym, jak dostała bęcki pod własnym blokiem, po tym, jak nastukano jej Siostrę Młodszą również w pobliżu własnej siedziby. Niekoniecznie dlatego, ale tak się złożyło.
W Miasteczku zamieszkała w okolicy pełnej Grup Dyskusyjnych złożonych z Panów Winolubów, Elity Stadionowej w barwach klubowych i dzieci. O, dzieci to tu chyba jest najwięcej. W pobliżu domu mamy kilka znakomitych placów zabaw, na które ściąga pół osiedla. My też. Niemal codziennie.
A potem czytam sobie to i owo w necie.
Tu: http://godzillapozera.blogspot.com/2013/07/durska-ciska-na-prawo-i-lewo.html
I tu: http://www.hafija.pl/2013/05/na-placu-zabaw.html
I tutaj też: http://blogmagdalenyf.blogspot.com/2013/05/moda-mama-jako-lwica-na-placu-zabaw.html
Czytam, niby po polsku, niby ładnie napisane, a nie rozumiem.
Idę na plac zabaw. Zabawki wszystkich dzieci leżą na wspólnej kupie, piaskowe w cieniu na piasku, rowery koło murkoławki, a stado kucyków i petszopów okupuje ławkę.
Nikt nikomu na ręce nie patrzy, kto czym się bawi. Czasem jedno dziecko wyrwie coś drugiemu, ale przeważnie łapie co innego, chwilowo wolnego. Siedmiolatek spada z roweru i rozwala łokieć - od razu ktoś dzwoni po jego mamę, która akurat poszła kupić dzieciom wodę w pobliskim sklepiku.
Jedna z opiekunek krzyczy na dziecko, podchodzi inna kobieta i mówi "Ciężki dzień, co? Mój też od rana nieznośny. Pomóc pani jakoś?"
Grupka dzieci usiadła na szczycie zjeżdżalni i ją blokuje. Podchodzę i mówię wesoło "Teraz trzeba ustąpić następnym dzieciom - czy dacie radę?" a one z okrzykiem "Tak! Damy radę!" zjeżdżają w dół.
Jakaś mama radzi się innej, czy zdjąć buciki swojemu maluchowi. Do moich pomalowanych paznokci podpełza raczkujące po trawie niemowlę i dotyka ostrożnie fioletowych plamek w niespodziewanym miejscu.
Jest spokojnie, radośnie, można porozmawiać. Mój synek załapał się na bujanie z rówieśnikiem, którego asekuruje sympatyczny tata, a córka właśnie organizuje grę w państwa miasta na "odległej łączce", jak nazywa się tu trawiasta część placu.
Nie wiem, czy to kwestia Miasteczka, tego właśnie osiedla (teoria babci dzieciom), czy też może podejścia matek, w tym piszącej te słowa Trus.
Ale nasz plac zabaw to równoległy wszechświat jakby. Jakie są wasze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz